Drużyna kobiet
Z piłką od najmłodszych lat
Kobiet tak zaangażowanych i zainteresowanych piłką nożną chyba nie jest zbyt wiele, tym serdeczniej zapraszamy do lektury rozmowy z Beatą Madeją.
Jest tyle różnych hobby, dlaczego wybrałaś właśnie granie w piłkę nożną? Wpływ rodziny?
- Poprzez rodzinę piłka nożna towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Naturalnie śledziłam też poczynania brata - Mirosława. Dalej lubię jeździć na mecze, od B-klasy po Ekstraklasę. Ze znajomymi najczęściej w wakacje spędzaliśmy całe dnie na „boisku”, o ile można to było nazwać boiskiem i graliśmy właśnie w nożną. Może właśnie dlatego grę w klubie zaproponowała mi koleżanka? Pojechałam na trening, spodobało mi się i można powiedzieć już tam zostałam.
Ile lat trwa już Twoja przygoda z piłką?
- Zaczęło się w Goczałkowicach-Zdroju jakieś 11 lat temu. Zaczynałyśmy w trzeciej lidze, później awansowałyśmy aż do pierwszej. To był mój pierwszy klub i myślałam, że ostatni. W 2017 roku, jak się okazało na moje szczęście, trafiłam do Rekordu. Tu poznałam „Pana” Popławskiego. (śmiech) I gram do dzisiaj.
Co lub kto nakłonił Cię do przejścia do Rekordu?
- Dziękować mogę tylko obecnemu trenerowi – Marcinowi Trzebuniakowi. Był wtedy jeszcze wtedy szkoleniowcem w Goczałkowicach, to on mi zaproponował mi przejście i namówił do gry w Rekordzie. Oprócz mnie trafiły do Rekordu jeszcze cztery dziewczyny, między innymi Viola Mandla, z którą gram od początku przygody z piłką. W innym przypadku już bym chyba nie grała i prawdopodobnie, a raczej na pewno, nie poznałabym Artura.
Twoje wyobrażenia o Rekordzie, a rzeczywistość jaką zastałaś?
- Można powiedzieć, że Rekord zawsze był moją konkurencją. Przed laty nawet nie pomyślałabym, że kiedykolwiek będę w nim grać..., ale jestem zadowolona że trafiłam do tej drużyny. Lubię całą otoczkę wokół Rekordu, czy to w hali czy trawiastym boisku, a bazę mamy jedną z najlepszych w Polsce! Trochę szkoda że nie miałam okazji wcześniej trenować w takich warunkach. Ale cieszę się, że piłka nożna kobiet rozwija się szybko i dziewczyny od najmłodszych lat mogą się rozwijać, piąć w górę i spełniać swoje marzenia.
Próbowałaś w ogóle swoich sił w futsalu?
- W Goczałkowicach zimą treningi odbywały się tylko w hali. Lubiłam grać, ale przez ostatnie dwa lata w gry „Goczałach” o tej porze roku „zimowałam” w domu. A wzięło się to stąd, że na ostatnim wtedy treningu na otwartym boisku, po słowach trenera - „minuta i kończymy”, skręciłam staw skokowy. Dlatego mówię, że zimowałam w domu, na tym dla mnie „hala się skończyła”. Dodam, że trener już przy mnie nie mówi – „minuta i kończymy”. Zmienił mi się również system pracy, dlatego w Rekordzie już nie próbowałam futsalu. Tak więc hala tylko z perspektywy trybun. (śmiech)
Fakt, jesteś stałym widzem spotkań futsalowych przy Startowej. Które mecze są dla Ciebie bardziej emocjonujące – te z udziałem koleżanek, czy ekstraklasowe występy Artura?
- Zgadza się, choć pracuję również w weekendy, ale kiedy tylko mam wolne od pracy, zawsze jestem obecna. Wiadomo, emocje są zawsze kiedy gra swoja drużyna, bardzo mocno kibicuję dziewczynom. Ale zdecydowanie większe emocje odczuwam, kiedy gra Artur, śledzę każdy jego ruch. (śmiech) Ogólnie, gdybym miała wybrać pomiędzy meczem ekstraklasy panów na zielonym boisku, a ekstraklasy futsalu, zdecydowanie wybieram „Rekordowy” futsal. To są emocje!
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
TP/foto: PM