Futsal
Budniak: lubię kreować i decydować
Osobowość w każdym calu, na boisku i poza nim. Rozmawiamy z Pawłem Budniakiem, jednym z liderów ekipy futsalowych mistrzów Polski.
Jeszcze jako nastolatek miałeś „opory” z podjęciem definitywnej decyzji o pozostaniu przy futsalu, dzisiaj chyba jej nie żałujesz?
- Tak, w wieku 20-stu lat, kiedy miałem już za sobą występy w ekstraklasie piłkarskiej, zastanawiałem się – hala, czy piłka na trawie? Był to trudny okres, ponieważ każdy z nas ma marzenia, a wiedziałem, że niektóre z nich po mojej decyzji będą już nie do spełnienia. Dzisiaj jestem szczęśliwy, bo udało mi się dzięki futsalowi wiele marzeń spełnić np. zagrać w silnej zagranicznej lidze na Ukrainie, zdobyć wielokrotnie mistrzostwo Polski, Puchar Polski, czy Superpuchar w krajowych rozgrywkach. Była piękna przygoda w Elite Round i niesamowity mecz z FC Barceloną, no i oczywiście gra w reprezentacji z orzełkiem na piersi. Jak każdy, podejmowałem lepsze i gorsze decyzje, których można żałować, jednak za tą wspólną drogę związana z futsalem jestem wdzięczny.
To tylko wrażenie, czy tak jest w istocie, że z upływem lat bardziej cieszą Cię asysty, niż gole?
- Człowiek z każdym meczem i kolejnym sezonem dojrzewa, nabierając doświadczenia jako zawodnik. Bramki są ważne dla każdego gracza, jednak dla mnie ważniejsza jest umiejętność tworzenia sytuacji do ich zdobycia. Dla mnie bardzo ważnym czynnikiem jest niezależność podczas gry. Lubię kreować i decydować o tym, co dzieje się na boisku, dlatego jeśli przeprowadzę akcję, w której mogę strzelić na bramkę, wybieram lepiej ustawionego kolegę, nie waham się nawet sekundy. Wdzięczność kolegi, który trafia do siatki i budowanie wspólnego zaufania na boisku to więcej niż zapisanie się jako strzelec.
A jeśli tak, nawiązuję do autorstwa tzw. kluczowych podań, czy to jedyna ewolucja, jaka dokonała się w Twojej grze na przestrzeni lat?
- Tak jak wspomniałem zawodnik nabiera doświadczenia i w futsalu, jest to bardzo ważny czynnik. Wiele elementów poprawiłem patrząc przez pryzmat ponad 10-ciu lat, jednak najważniejszą jest gra dla zespołu. Kiedy przegrywamy lub mecz jest na tzw. styku, wiem że zespół mnie potrzebuje i wtedy czuję odpowiedzialność, którą staram się wziąć na siebie. Gra pod pressingiem, czy przy niekorzystnym wyniku, jeszcze bardziej mnie napędza.
Banalna myśl o tym, że podróże kształcą, czego zatem nauczyłeś się grając przez poza Rekordem – na Ukrainie, w Krakowie i Chorzowie?
- Każdy okres czegoś innego mnie nauczył. Patrząc od końca, w Cleareksie nauczyłem się dużej pokory. Pomimo wielkich planów walki o mistrzostwo, coś nie zagrało i zajęliśmy dalekie miejsce. W Krakowie mieliśmy świetny zespół. Pomimo, że postrzegano Wisłę jako zlepek indywidualności, razem pod wodzą Krzyśka Kusi, udało się wspólnie stworzyć tzw. team spirit, tak jakbyśmy się znali i grali ze sobą od wielu lat. W tym upatruję siły tamtego zespołu. Gra w Uraganie to było wielkie wyzwanie. Dla mnie był to transfer, jak w piłce trawiastej do Bundesligi, ze względu na to, że kluby zza wschodniej granicy były w tym czasie dla nas wzorem. Sportowo był to dla mnie najlepszy okres w kontekście nauki. Każdy tydzień to była walka o możliwość gry w podstawowej „czwórce”. Mentalność, charakter do pracy i ciągłej rywalizacji o bycie najlepszym, to cechy które zawsze staram się realizować. Będąc w tych klubach grałem lub rywalizowałem ze świetnymi zawodnikami, jednak grając na Ukrainie nawet na treningu zawsze był to poziom europejski.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – prawda?
- Oczywiście! (śmiech) Rekord to klub, który dał mi wiele możliwości i uważam go za drugi dom. Znam tutaj wielu ludzi i widzę jak na co dzień wkładają swoje serce w to miejsce. Są rewelacyjne warunki do pracy i wszystko poukładane organizacyjnie. Mamy fantastyczny zespół, który co roku potwierdza swoją dominację na krajowym parkietach i występuje w Lidze Mistrzów. Czego chcieć więcej? Dziękuję prezesowi Januszowi Szymurze, bo stworzył coś więcej niż klub, gdzie czuję się jak w domu.
Skoro przedłużyłeś umowę z klubem o kolejne dwa sezony zapytam, czy rozważasz gdzieś w głębi taką myśl, aby właśnie przy Startowej zagrać jeszcze przez kolejne lata, tu zakończyć karierę?
- Lata lecą, fizycznie czuję się bardzo dobrze. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, mam nadzieję, że wiele wspaniałych sukcesów jeszcze przed nami. Nie myślę o końcu kariery. Jednak nie wyobrażam sobie dzisiaj, aby zakończyć moją przygodę, gdzieś indziej niż w Rekordzie.
Czego lub kogo potrzeba „rekordzistom”, żeby na trwałe zagościć na europejskich salonach, bo udział w fazie Main Round odbieram jako przekroczenie – wprawdzie wysokiego, ale dopiero progu…
- Mamy bardzo dobry zespół. Rywalizacja na treningu jest niezbędna. Jednak nic nie jest tak wymierne, jak granie o stawkę. Gra w europejskich pucharach jest całkiem inna niż w lidze. Jeden gorszy mecz i można zapomnieć o jakimkolwiek sukcesie. Zawsze powtarzam, że musimy pracować, aby być klasową drużyną. Chciałbym, abyśmy grali więcej sparingów z zespołami z Hiszpanii czy innych topowych lig. Dwa lata temu zagraliśmy mecze sparingowe z FC Barceloną, która pokazała nam nasze błędy. Trzy miesiące, później spotkała na swojej drodze już inny Rekord (górne zdjęcie), który mocno się postawił i grał jak równy z równym.
Gdybyś miał wymienić ten jeden, jedyny i niezapomniany występ w biało-zielonych barwach….
- Oj, było wiele takich spotkań. Jednak takim niezapomnianym przez swoją rangę był ostatni mecz sezonu, przed trzema laty z Gattą, u siebie (na zdjęciu powyżej, P. Budniak zdobywa gola na 4:4 - przyp. TP). Ten mecz decydował o mistrzostwie Polski. Pamiętam, że przegrywaliśmy już 0:3, po bodajże 10-ciu minutach. Kibice, którzy wypełnili halę w nadkomplecie, przecierali oczy ze zdumienia. Na szczęście udało nam się jeszcze przed przerwą uzyskać korzystny wynik, aby ostatecznie wygrać 9:5. To był istny rollercoaster. Każdy z zawodników przyczynił się do tego zwycięstwa. W tym meczu upatruję genezy naszych późniejszych sukcesów!
„Magic” – biznesmen, nie wszyscy wiedzą, że od lat działasz w branży konfekcyjnej, jak łączysz tę dziedzinę z futsalem?
- Piłka nożna była ze mną od zawsze. Przyszedł taki czas, że pomyślałem - warto mieć coś, kiedy już nie będę czynnie grać w piłkę. Połączyłem dwa światy i dzisiaj - już prawie od 10-ciu lat - prowadzę salony piłkarskie. Prowadzić swój biznes i trenować codziennie, to czas spędzony od rana do wieczora poza domem. Wiele zawdzięczam mojej żonie, która zawsze mnie wspierała. Teraz dodatkowo prowadzimy butik w galerii handlowej, więc na nudę nie narzekam... (śmiech) Pomimo wielu obowiązków jestem szczęśliwy, bo robię w życiu to co lubię.
Na koniec najpopularniejsze – niestety – ostatnio pytanie: jak radzisz sobie w czasach pandemii jako „wyłączony z ruchu” sportowiec i biznesmen?
- Jest to dla nas wszystkich trudny czas. Spotykamy się z nową sytuacją. Ja staram się, jeśli tylko mogę, zostać w domu. Ćwiczę i dbam o dyspozycję według codziennego planu treningowego. Jeśli to możliwe sprawy biznesowe staram się załatwić poprzez pracę zdalną. Oczywiście nie wszystko jestem w stanie zrobić będąc w domu, dlatego kiedy wyjeżdżam zachowuję środki ostrożności. Czas dziwnie zwolnił, ludzi nie ma tak wielu na ulicach, ale to dobrze, bo tylko dzięki naszej samokontroli szybciej wrócimy do normalności.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję
TP/foto: MŁ i PM