Futsal

Futsal | 23-05-20

Analiza z matematyką w tle

Inny niż zwykle, szkoda, że zabrakło emocji, walki do końca i rozstrzygnięć wyłącznie na boisku.

Taki był sezon 2019/2020 z przyczyn, które są powszechnie znane został przerwany, a następnie zakończony po 18. kolejce spotkań.

Zacznijmy od niewątpliwie największej niespodzianki – Constract Lubawa, beniaminek rozgrywek, który zdawał sobie sprawę, że poziom sportowy ekstraklasy to zupełnie coś innego niż zmagania w I lidze. Ale, że organizacyjnie klub stoi jak na polskie warunki na wysokim poziomie, to mógł sobie pozwolić na kilka transferów, co ważne – trafionych. Efekt po 18. kolejkach okazał się dla lubawian znakomity – wicemistrzostwo Polski.

Tuż za nimi Gatta Zduńska Wola, wciąż oparta w dużej mierze na graczach, którzy odpowiadają za największe sukcesy tej drużyny w minionych latach – niezmordowany Daniel Krawczyk, zdobywca niemal 1/3 wszystkich bramek zduńskowolan, trochę świeżej krwi w postaciach chociażby wypożyczonego z Rekordu Jana Dudka, Brazylijczyka Lucasa Bonifacio czy Ukraińca Wiktora Kravtsowa pozwalało przez cały czas utrzymywać się Gattcie w ścisłej czołówce tabeli.

Odpowiednio na czwartej i piątej pozycji Clearex Chorzów i FC Toruń, a więc brązowi i srebrni medaliści z poprzedniego sezonu. Na pewno rozczarowani, na pewno z bardzo dużymi szansami na powtórzenie sukcesów z maja 2019. Różnie mogło być, ale z drugiej strony chorzowianie z drużynami z pierwszej trójki zdobyli 4 punkty na 12 możliwych, a zespół z Torunia jedno „oczko” więcej. Jak się okazało – to zbyt mało.

Za ich plecami Acana Orzeł Jelcz-Laskowice, który w przerwie zimowej doznał osłabienia, ale mimo to, w tych rozegranych spotkaniach drugiej rundy „dawał radę”. Nie kryli pochwał dla tego zespołu szkoleniowcy i zawodnicy naszej drużyny. Mimo, że trzykrotnie wygrywali z jelczanami (trzeci mecz w ramach Pucharu Polski), to nie były to spotkania łatwe, a gra Orła mogła się podobać. Teraz najwyraźniej czas na reorganizację w tym klubie, zaczęto „od góry”, po rezygnacji prezesa Sebastiana Bednarza, stanowisko to objął Przemysław Olechowski.

Punkt za zespołem z Dolnego Śląska uplasował się Piast Gliwice, po którym chyba spodziewano się więcej, a i w samym klubie również liczono na ścisłą czołówkę. O tym, że Piast finalnie w niej się nie znalazł zadecydował fatalny początek rozgrywek, po pięciu seriach spotkań na koncie gliwiczan widniało... zero punktów. Była reakcja klubu i od razu wydarzenie nie tylko w „futsalowych Gliwicach”, ale w całym naszym futsalu – na stanowisku trenera, Rafała Barszcza zastąpił słynny Portugalczyk Orlando Duarte – pomogło, potem już było tylko lepiej.

Dokładnie odwrotnie rozpoczęli „akademicy” z Katowic, podopieczni Miłosza Kocota start mieli rewelacyjny, w pierwszych czterech spotkaniach komplet punktów, w tym wygrana z naszą drużyną i pozycja lidera. Problem w tym, że na tym w zasadzie się skończyło, taką samą ilość punktów AZS UŚ zdobył w kolejnych.... 14 spotkaniach (!), zapisując m.in. innymi na swoim koncie, niechlubny rekord z … Rekordem, czyli 1:18 w meczu rewanżowym.

Z kolei GSF Gliwice, drugi najwyżej sklasyfikowany beniaminek minionego sezonu, „zadyszkę” złapał między 4, a 10 kolejką. W tym czasie podopieczni trenera Błażeja Korczyńskiego nie zdobyli ani jednego punktu. Z czasem udało się im jednak „wygrzebać” z dolnych rejonów tabeli, na moment zakończenia rozgrywek sytuacja GSF była dość stabilna, a przewaga nad pozycjami spadkowymi bezpieczna.

Na pozycji numer 10. MOKS Słoneczny Stok Białystok, drużyna oscylująca wokół tego miejsca, w zasadzie od chwili awansu do ekstraklasy, czyli od sezonu 2017/2018. Budowana na miarę „sił i środków”, z jednym od kilku lat szkoleniowcem (grającym) Adrianem Citko. Jeżeli celem ostatnich kilku sezonów było utrzymanie, to można powiedzieć, że drużyna spisywała się bez zarzutu.

Gdyby sezon został dograny, to o jedną jedyną pozycję dającą utrzymanie w ekstraklasie, rywalizowałyby dwa zaprzyjaźnione wielkopolskie kluby – Red Dragons Pniewy oraz GI Malepszy Futsal Leszno. Pniewianie chyba za bardzo okrzepli i uwierzyli w „regionalne” siły personalne. Jednak odejścia Romana Wachuły i Dominika Soleckiego okazały się trudne do zastąpienia. Zespół grał słabo i nie gromadził punktów, przynajmniej nie tyle, by spokojnie myśleć o utrzymaniu. Dopiero reakcja klubu w postaci transferów dwóch graczy z Gruzji i jednego z Łotwy spowodowały, że „coś drgnęło”. Z kolei klub z Leszna, oparty w całości na zawodnikach z Polski, wydaje się, że grał na miarę swoich możliwości, z wyraźnym celem w postaci utrzymania. Epidemia koronawirusa zatrzymała obie drużyny w ekstraklasie, ale czy w przyszłym sezonie będzie łatwiej?

Szanse na utrzymanie dwóch ostatnich zespołów w tabeli sprowadzały się w zasadzie do czystej matematyki. O ile w Chojnicach mocno w nią wierzono, w Rudzie Śląskiej bardziej chodziło o godne pożegnanie się z najwyższym szczeblem rozgrywek. Gwiazda w połowie rozgrywek przeszła istną rewolucję kadrową, niestety tylko w jedną stronę. Wobec wstrzymania dotacji miejskiej, z której w dużym stopniu klub się utrzymywał, odeszło kilku czołowych zawodników, więc pięć porażek w pięciu rozegranych spotkaniach rundy rewanżowej dziwić nie może.

Zostańmy na koniec przy matematyce, Red Devils do bezpiecznej pozycji brakowało punktów dziewięciu, Gwieździe punkt więcej, a przewaga Rekordu nad resztą stawki wynosiła 13 punktów. Trzeba bezsprzecznie powiedzieć, że szanse naszych rywali na dogonienie byłych i obecnych mistrzów Polski były iluzoryczne. Wszyscy w klubie czekaliśmy na dalszy ciąg emocji – zawodnicy, trenerzy, działacze i oczywiście kibice. Stało się jednak inaczej, pozostaje nam żywić nadzieję, że nic nie zakłóci sezonu 2020/2021 i będziemy mogli pasjonować się  rozgrywkami od pierwszej do ostatniej kolejki.

MH/foto (z meczu Rekord - Piast): PM