Futsal

Futsal | 16-04-20

Kwietniowe wątki


 

Sportowa kariera Wojciecha Łysonia to niezwykła karta w historii Rekordu.

Przez długie lata i sezony swoje zaangażowanie w równym stopniu dzielił na grę na trawiastych boiskach oraz występy na ligowych parkietach. Z czasem postawił na futsal, który odpłacił wielu niezapomnianymi – nie zawsze miłymi – momentami. Okazuje się, że kilka z nich, tych najbardziej istotnych, miało miejsce w kwietniu. Ale nie tylko o tym o rozmowie z człowiekiem i sportowcem niebanalnym.

 

Wbrew powszechnemu wokół zastojowi, z tego co wiem, jesteś aktualnie mocno zapracowanym człowiekiem…. Co więcej, zmieniłeś profesję?

- A owszem! Po 13-stu latach nauczania, zrezygnowałem z pracy w szkole i założyłem firmę. Pomysłodawcą nazwy mojej firmy jest doskonale wszystkim znany Darek Spisak. I tak sobie teraz działam pod szyldem - „Manufaktura Drewna Łysoń”. Zawsze lubiłem majsterkowanie i „zabawy” drewnem, a od kiedy skończyłem przygodę z piłką, mogłem się temu całkowicie poświęcić. Na brak pracy na szczęście nie narzekam, bo poczta pantoflowa to jednak najlepsza i najtańsza forma reklamy (śmiech). Działam od wczesnej wiosny i do końca sezonu nie ma czasu na nudę. Mam nadzieję, że pogoda będzie moim sprzymierzeńcem.

Kwiecień to ważny miesiąc patrząc z perspektywy Twojej kariery sportowej, wpierw był powrót do futsalowej ekstraklasy sprzed jedenastu lat…

- …Co wspominam bardzo miło. Patrząc z perspektywy czasu, widzę że jednak mój romans z piłką trwał szmat czasu. W trakcie tych lat wiele się zmieniło, z każdym meczem, sezonem, rokiem nabieraliśmy doświadczenia, „szatnia” była miejscem spotkań nie tyle drużyny, co po prostu przyjaciół. To były naprawdę piękne czasy...

Sześć lat temu sięgnęliście w kwietniu po historyczne, pierwsze mistrzostwo Polski dla Rekordu…

- I ja też tam byłem!! Brałem w tym udział! Pamiętam, że było to w okolicach Świąt Wielkanocnych, a świętowanie mistrzostwa było tak huczne, że obawialiśmy się, że nie uda się zdążyć na śniadanko wielkanocne (śmiech).

Cztery lata temu, także w kwietniu, w meczu z Cleareksem, doznałeś kontuzji, która de facto przedwcześnie zakończyła Twoją karierę…

- I to w dniu moich imienin, niestety... Na początku nie było tak źle. Miało być „tylko” złamanie, a okazało się, że pozrywane są również więzadła w stawie skokowym. Rehabilitacja pod czujnym okiem Kuby Drąga i Darka Spisaka trwała kilka miesięcy. Jednak mimo to konieczna była kolejna operacja, po której powrót do gry okazał się niemożliwy. Wtedy nie wyobrażałem sobie życia bez piłki, bez drużyny, adrenaliny i atmosfery, ale widocznie tak miało być. Dzisiaj patrzę na to z większym zrozumieniem.

Niewielu wie, niewielu również pamięta, że rozegrałeś kilka spotkań w reprezentacji Polski.

- Tak! Rozegrałem siedem spotkań w reprezentacji Polski, jeszcze za trenera Vlastimila Bartoška. Brałem udział w turnieju Państw Wyszehradzkich oraz w dwumeczu z Francją i dwóch spotkaniach z Mołdawią. Strzeliłem gola Mołdawii, niestety to nie uratowało wyniku meczu (śmiech). Równie miło, jak wieloletnią grę w Rekordzie, wspominam właśnie tych kilka spotkań w barwach narodowych, ponieważ granie z orzełkiem na piersi było moim marzeniem od dziecka. 

Wracając do „kwietniowych wątków”, gdyby nie zawieszenie rozgrywek FE Twoi koledzy pewnie też świętowaliby mistrzostwo kraju w bieżącym miesiącu, a jak porównałbyś sportowo „tamten” Rekord do aktualnego?

- Za moich czasów było zdecydowanie lepiej…, bo to były MOJE czasy! (śmiech) A tak na serio, to Rekord jest już zawodowym klubem. Chłopaki trenują znacznie więcej niż wtedy, kiedy grałem. Oprócz grania, każdy z nas miał również swoją pracę, wymagało to na pewno wielu poświęceń, co na pewno potwierdzi każda żona, dziewczyna. Często nie było nas całymi dniami w domu - rano praca, potem trening... Dzisiaj widać, że z każdym rokiem Rekord się rozwija, zdobywa kolejne tytuły, liczy się na arenie międzynarodowej. A ja ciągle mu kibicuję!

Z perspektywy trybun, w towarzystwie Piotra Bubca

Z Twojej obecności na trybunach wnoszę, że śledzisz grę „rekordzistów”, ale sam nie stronisz od aktywnego udziału w piłkarskich przedsięwzięciach…

- Jak tylko mogę, to oczywiście jestem na meczach, głównie „u siebie”. Ale wyjazdowe kibicowanie też się zdarza vide w Barcelonie! I rzeczywiście, po tylu latach romansowania z piłką, trudno jest się od tego całkiem odciąć. Spotykamy się z „oldbojami-rekordzistami” i jak tylko nadarza się okazja, aby wziąć udział w turniejach czy meczach - częstokroć charytatywnych - to „się piszemy”.  Mimo upływu lat, mimo przebytych kontuzji i braku regularnych treningów, jesteśmy na tyle zgrani, na tyle znamy swoje możliwości i braki, że np. w ostatnim Rekord Friends Cup po pierwszych meczach nikt na nas nie stawiał - oprócz nas (śmiech). A my, na przekór wszystkim wygraliśmy turniej, pokonując w finale zespół oparty na trzecioligowcach Rekordu!

Przyjaźnie nawiązane przez wszystkie lata z Rekordem trwają do dziś. Wiem, że możemy na siebie liczyć. Rekordowi i jego przyjaciołom życzę wytrwałości i siły w dążeniu do wyznaczonego celu. Kolejne tytuły i mecze na wysokim szczeblu mile widziane! Chętnie pokibicuję osobiście np. w Final Four z udziałem Rekordu!

Dziękuję za rozmowę.

- Dziękuję.

TP/foto-archiwum: PM i MŁ